Friends HLILogoHLI Human Life International - Polska
Polski serwis pro-life

Minister edukacji Barbara Nowacka (Zjednoczona Lewica, Twój Ruch, Koalicja Obywatelska) w dniu 6 marca br. podpisała projekt rozporządzenia w sprawie podstawy programowej przedmiotu Edukacja zdrowotna. Ma on być nauczany w polskich szkołach od 1 września 2025 roku, zamiast Wychowania do życia w rodzinie – unikatowego na skalę europejską programu bazującego na chrześcijańskiej wizji człowieka i jego seksualności.

Według planu przedstawionego jeszcze w listopadzie 2024 r. Nowacka zamierzała od razu uczynić nowy przedmiot obowiązkowym, jednak po gwałtownych protestach środowisk pedagogów i rodziców resort taktycznie wycofał się z tych deklaracji.

Pomijając fakt, że wiele głosów negowało w ogóle potrzebę wprowadzania nowego przedmiotu – ponieważ jego treści są już poruszane w ramach innych zajęć – to przede wszystkim zagadnienia zawarte w działach „zdrowie seksualne” i „dojrzewanie” wywołały zdecydowany sprzeciw sporej części społeczeństwa.

Przywołajmy słowa samej Barbary Nowackiej, które wiele mówią o tym, kto faktycznie stoi za kontrowersyjnym rozwiązaniem:

Rozmawialiśmy (z Rafałem Trzaskowskim – red.), co jest ważniejsze – czy wprowadzenie przedmiotu tak, jak w założeniach chciałam, i wojna wokół niego, czy ważniejsze jest stwierdzenie: dobrze, nie róbmy wojny, zróbmy to spokojnie. I wybrałam opcję „zróbmy to spokojnie, bez konfliktów w szkole, za to z przekonywaniem” – mówiła w styczniu 2025 r. Barbara Nowacka.

Jak więc widać, środowisko skrajnej lewicy neomarksistowskiej – z błogosławieństwem kandydata na prezydenta RP Rafała Trzaskowskiego – zdecydowało się grać na czas, licząc, że energia i determinacja krytyków Edukacji zdrowotnej po prostu wygaśnie. Czytelna jest również spekulacja na wygraną progresywnego kandydata w wyborach prezydenckich, stąd świadome unikanie kontrowersyjnych tematów, które mogłyby Trzaskowskiego postawić w trudnej sytuacji podczas kampanii.

Minister Nowacka podkreślała, że nie rozumie sygnalizowanych obaw, iż realizacja przedmiotu mogłaby narazić dzieci na przedwczesną seksualizację:

To po pierwsze brak zaufania do nauczycieli. Po drugie, seksualizacją jest to, że dzieci nie wiedzą, jak się bronić przed niewłaściwymi treściami w Internecie, jak się chronić przed pornografią, jak się chronić przed złym dotykiem. O tym wszystkim uczyliby się na tym przedmiocie – przekonywała.

Wskazała również, że wśród ekspertów i konsultantów nowego przedmiotu byli nauczyciele praktycy, lekarze, a nawet… ksiądz – specjalista od przeciwdziałania uzależnieniom.

Pilna potrzeba wprowadzenia edukacji seksualnej w polskich szkołach – według Nowackiej i jej doradców – podyktowana jest koniecznością przeciwdziałania nadużyciom seksualnym wobec dzieci.

Badania wskazują, że 27% dzieci doświadczyło przemocy seksualnej bez kontaktu bezpośredniego, a 8% – przemocy seksualnej w kontakcie bezpośrednim. Są to dane ujawnione. Trzeba liczyć się z tym, że statystyki są realnie wyższe, gdyż wiele historii nigdy nie zostało wypowiedzianych. Należy więc zadać sobie pytanie: ile dzieci w mojej szkole doświadcza obecnie przemocy seksualnej i dlaczego nauczyciele, specjaliści w danej placówce o tym nie wiedzą? I po to właśnie – jak argumentowała wiceprzewodnicząca Państwowej Komisji ds. Pedofilii Justyna Kotowska – potrzebna jest edukacja zdrowotna w zakresie granic, dotyczących tego, czego dorosły nie ma prawa robić w stosunku do dziecka oraz jak chronić się w sieci.

Warto więc w tym kontekście przyjrzeć się doświadczeniom Niemiec – kraju, gdzie tzw. Sexualkunde (Nauka o seksualności) prowadzona jest w szkołach od końca lat 60-tych już od III klasy podstawowej, a dziś – zgodnie z aktualnymi wytycznymi WHO – wkracza także do przedszkoli.

Edukacja seksualna w Niemczech jest przedmiotem obowiązkowym, co oznacza sankcje karne wobec rodziców uchylających się od tego obowiązku. To kwestia, o której minister Nowacka i jej otoczenie na razie niewiele mówią.

Niestety, znając fascynację ludzi obozu Donalda Tuska wzorcami niemieckimi, już dziś należy pytać, czy i w Polsce odmowa posłania dziecka na zajęcia nauki o seksie będzie się kończyć wysoką grzywną, a może nawet więzieniem – jak u sąsiadów zza miedzy?

Przywołajmy głośny przypadek sprzed kilku lat, gdy matka, która próbowała bojkotować obowiązek, tłumacząc to względami religijnymi, została skazana na 43 dni aresztu.

W 2007 r. Federalny Sąd Najwyższy Niemiec orzekł, że rodzice, którzy odmówią udziału dziecka w jakiejś części zajęć lekcyjnych, muszą liczyć się z utratą praw rodzicielskich.

W 2013 r. szykanom z tego powodu – w postaci grzywny i aresztu – poddano dwoje rodziców z Westfalii. 37-letni Eugen Martens trafił do więzienia. Jego żona uniknęła kary tylko dlatego, że była w zaawansowanej ciąży.

O takich sankcjach pani Nowacka na razie nie mówi – podobnie jak i o tym, że w Niemczech, tak jak zresztą w wielu krajach Europy Zachodniej, przymusowa edukacja seksualna w szkołach poniosła porażkę.

Kiedy z końcem lat 60-tych zaczęto realizować te programy, przekonywano rodziców, że to dla dobra dzieci, aby chronić je przed zbyt wczesnym rodzicielstwem. Powszechne uświadamianie oraz idąca za nim szeroko stosowana antykoncepcja miały istotnie zredukować liczbę aborcji, zwłaszcza u młodych dziewcząt.

Czy się udało? Statystyki mówią same za siebie. Wysoce wyedukowane seksualnie społeczeństwo naszych zachodnich sąsiadów od lat notuje średnio ok. 100 tys. aborcji rocznie, w tym blisko 70% to młode kobiety między 18. a 35. rokiem życia.

Do tego wskazania medyczne lub gwałt jako przyczyna aborcji obejmowały zaledwie 4% wszystkich przypadków. 3% Niemek, które zdecydowały się na aborcję, nie miało nawet skończonych 18 lat. Czyżby przespały lekcje seksualnej edukacji?

Agresywna seksualizacja, która w intencji jej promotorów miała rzekomo chronić dzieci przed innymi nadużyciami, skutkuje systematycznie rosnącą skalą konsumpcji pornografii. Stale obniża się wiek, w którym dochodzi do pierwszych kontaktów z treściami pornograficznymi. Dziś w Niemczech jest to średnio 12 lat. W połączeniu z powszechnym dostępem do mediów elektronicznych tworzy to prawdziwą mieszankę wybuchową.

Jesienią 2024 r. doszła kolejna niepokojąca statystyka: udział młodocianych w gwałtach. Dane tylko z jednego landu – Nadrenii Północnej Westfalii – szokują. Policja jako podejrzanych o gwałt zatrzymała 31 sprawców, którzy nie mieli jeszcze ukończonego 14-tego roku życia, oraz 355 nastolatków między 14. a 18. rokiem życia. W 2022 r. było to odpowiednio 20 i 300, a w 2021 r. – 18 dzieci poniżej 14 lat i 241 młodocianych poniżej 18 lat. Tendencja jest więc niepokojąco rosnąca.

Dlaczego tak się dzieje – od lat bada i opisuje znana także w Polsce niemiecka socjolog i badaczka problemu wczesnej seksualizacji i genderyzmu, Gabriele Kuby.

Według niej najpoważniejsze zagrożenia, jakie niosą ze sobą programy edukacyjne w tym obszarze, to:

  • utrata dziecięcej niewinności i naturalnego poczucia wstydu,
  • zranienia psychiczne i duchowe,
  • skłonność do rozwiązłości i ryzykownych zachowań seksualnych już w bardzo młodym wieku,
  • kwestionowanie praw i autorytetu rodziców,
  • wzrost liczby ciąż i młodocianych matek,
  • rosnąca liczba chorób przenoszonych drogą płciową.

Choć demografowie i psychologowie od lat biją na alarm, zamiast sensownego przygotowania do małżeństwa i życia rodzinnego środowiska lewicowe oferują w szkołach oswajanie dzieci z seksem i promocję nieheteroseksualnego stylu życia.

I jeszcze jeden istotny aspekt. A mianowicie: kto stoi za tym programem fundamentalnej zmiany myślenia o ludzkiej seksualności i prokreacji?

Bynajmniej nie jest to sama minister Nowacka ani jej współpracownicy. To jedynie podwykonawcy.

Otóż Standardy Edukacji Seksualnej w Europie, które teraz chce się programowo włączać do polskiej edukacji, to produkt Światowej Organizacji Zdrowia i niemieckiej Federalnej Centrali ds. Edukacji Zdrowotnej, w skrócie BZgA.

To stąd wywodzi się też brzmiąca neutralnie nazwa proponowanego przedmiotu.Dużo mniej mówi się w Polsce o tym, że autorem podwalin pod ten model edukacji był niemiecki seksuolog Helmut Kentler i że niewątpliwie stanowi on dzieło jego nikczemnego życia.

Dlaczego nikczemnego? Otóż dlatego, że Kentler wymyślił model resocjalizacji skazanych pedofili poprzez powierzanie im pod opiekę – za zgodą władz i Jugendamtów – nieletnich chłopców z trudnych rodzin. Dopiero po jego śmierci, kilkanaście lat temu, opinia publiczna w Niemczech dowiedziała się, jak wyglądała rzeczywista działalność tego pseudonaukowca, który w Berlinie realizował swój główny eksperyment.

Wybuchł skandal, zaczęto rewidować dokonania naukowe Kentlera, a jego działalność stała się przedmiotem badań specjalnej komisji berlińskiego Senatu. Lista osób poszkodowanych przez tego erotomana, maniaka seksualnego i jego wspólników ciągle się wydłuża. Dziś wiadomo, że również sam Kentler, homoseksualista, latami partycypował w pedofilskim procederze, budując sieć wpływów i powiązań.

Kentler przez wiele lat uchodził za guru edukacji seksualnej. Jego bazowa koncepcja zakładała, że dzieci są istotami seksualnymi od chwili narodzin i – tak jak inne umiejętności i kompetencje – również ich seksualność musi być rozwijana i kształcona od samego początku. Najpierw przez rodziców, potem przez państwowe instytucje edukacyjne.

Model edukacji seksualnej propagowany przez Federalną Centralę Edukacji Zdrowotnej (BZgA) w dużym stopniu opiera się na teoriach Kentlera i jego następców, takich jak np. Uwe Sielert.

Mainstreamowy dziennik Frankfurter Allgemeine Zeitung (FAZ) opublikował w 2024 r. – czyli prawie równolegle z projektami Nowackiej i jej zespołu – szczegółowy artykuł dr. Martina Voigta zatytułowany Gdzie kończy się edukacja seksualna, a gdzie zaczyna się nadużycie?, wykazujący bezpośredni związek teorii Kentlera i jego ucznia Uwe Sielerta ze standardami edukacji seksualnej forsowanymi od lat przez BZgA i Światową Organizację Zdrowia (WHO).

Niespełniająca wymogów naukowych teza Kentlera, zgodnie z którą dziecko jest istotą seksualną, jest obecnie szeroko rozpowszechniona i często wprowadzana do żłobków i szkół pod pozorem niewinnie brzmiących zabaw w doktora lub rzekomej edukacji zapobiegającej nadużyciom.

To wielki sukces, że nikczemne dzieło Kentlera zostało w końcu zdemaskowane w głównym medium niemieckiego mainstreamu. Pozostaje mieć nadzieję, że także w Polsce wielu obywateli dowie się wkrótce o niebezpieczeństwach emancypacyjnej edukacji seksualnej, zrodzonej w chorym umyśle niemieckiego pedofila, podającego się za naukowca.

Jak zauważa inny naukowiec – Gerhard Amendt, profesor studiów nad płcią i pokoleniami na Uniwersytecie w Bremie oraz dyrektor Instytutu o tej samej nazwie – edukacja seksualna różnorodności realizuje cele usłużne wobec środowisk tzw. pozytywnej pedofilii. Jej dążenia kierują się na normalizowanie kontaktów seksualnych przekraczających granice między pokoleniami i płciami oraz na ich całkowite zniesienie.

Warto odwołać się w tym miejscu do obszernego fragmentu opinii tego specjalisty, który jednoznacznie wskazuje na to, że niemożliwe jest zrealizowanie celu, jaki stawiają sobie dziś promotorzy tzw. edukacji seksualnej w polskich szkołach:

Przedstawiciele pedagogiki różnorodności propagują swoje stanowiska w sposób przypominający misję polityczną, nacechowaną niemalże religijną gorliwością. Wygląda na to, że chcą uwieść innych, aby przyjęli ich punkt widzenia – w tym dzieci, które rzekomo mają być tylko dobrze poinformowane. Gdy ich przedstawiciele ze świata nauki, jak kiedyś Helmut Kentler, a dziś Rüdiger Lautmann, Elisabeth Tuider i Uwe Sielert, uważają, że dzieci potrafią odpowiedzieć nie na niechciane praktyki seksualne, wykazują się ignorancją co do bezbronności dzieci. Nie są w stanie uszanować zróżnicowanego poziomu ochrony wymaganego w stosunku do dzieci i młodzieży.

Na przykład, jeśli homoseksualizm, transseksualizm lub inne formy seksualności osób dorosłych nie mają być przedmiotem społecznej dyskryminacji, to celu tego nie da się osiągnąć, informując dzieci o możliwie największej różnorodności praktyk seksualnych. Ignoruje się delikatną strukturę relacji w rodzinie i innych ważnych grupach społecznych, które mają kluczowe znaczenie dla rozwoju sfery uczuć i miłości.

Uczenie dzieci, aby powiedziały nie groźnym uwodzicielom czy natrętnym edukatorom, wymagałoby niezależnych, krytycznych, świadomych decyzji, jakich uzyskać się nie da. W prośbie o powiedzenie nie lub odwrócenie się, jeśli się to dziecku nie podoba, ujawnia się linia argumentacji zwolenników wczesnej edukacji seksualnej, którą podzielają z pedofilami.

W ich zamiarach kluczowy jest daleko idący brak empatii dla świata dzieci, które w sposób projekcyjny są konfrontowane z seksualnymi ideami i pragnieniami dorosłych. Edukacja seksualna różnorodności oznacza całkowite zanegowanie świata dziecka. Jej propagatorzy ignorują potrzeby dzieci, ponieważ dostrzegają w nich tylko to, co odpowiada ich własnym wyobrażeniom o zaspokajaniu pragnień seksualnych.

Zakładają z góry, że dzieci chcą wyrażać zgodę na seksualne pragnienia dorosłych. Czy to seks grupowy, sadomasochizm, prostytucja, upokorzenie, dominacja, homoseksualizm, zboczenie, seks analny itd. Są tak pewni swojej sprawy, że kreują się na przedstawicieli – tłumionych rzekomo – dziecięcych zainteresowań.

Tego rodzaju mylenie własnych interesów z interesami dzieci i społeczeństwa ujawnia rzeczywistą zbieżność z celami zawartymi w manifestach jawnych pedofili.

Tak naukowiec postrzega efektywność tzw. emancypacyjnej pedagogiki seksualnej, której tezy straciły wiarygodność naukową, a mimo to nadal są propagowane w Europie – pod patronatem WHO i BZgA. Niestety, obecnie również w Polsce.

Równolegle przykład Niemiec pokazuje, że na seksualizacji w szkołach się nie kończy. Zapędy edukacyjne idą o wiele dalej i dziś rozciągają się na dzieci najmłodsze – w żłobkach i przedszkolach.

Nie chodzi tu o nic innego, jak tylko o pełną seksualizację dzieci. Niezależnie od tego, czy to zabawa w lekarza w przedszkolu, czy licencja na właściwe użycie prezerwatywy w szkole – ideologia, która za tym stoi, ma to samo źródło.

Zostało to szczegółowo opisane przez Światową Organizację Zdrowia (WHO) w dokumencie Standardy edukacji seksualnej w Europie  (2010). Cele edukacyjne dla dzieci w wieku od 0 do 4 lat obejmują m.in.: odpowiedni język seksualny, przyjemność z dotykania własnego ciała, wczesnodziecięcą masturbację, uczucia seksualne (bliskość, pożądanie, podniecenie) jako część ogólnych ludzkich uczuć czy wyrażanie własnych potrzeb, pragnień i granic, na przykład poprzez zabawę w lekarza.

Uczeń Kentlera, edukator seksualny z Kilonii – Uwe Sielert – jest twórcą powszechnej już dzisiaj edukacji seksualnej różnorodności, na której bazuje podstawa programowa stworzona w resorcie minister Nowackiej.

To on zapewnił profesjonalne struktury. Instytut Edukacji Seksualnej (ISP) i Towarzystwo Edukacji Seksualnej (GSP), założone w 1988 r., dzięki sieciom Sielerta osiągnęły pozycję monopolisty w krajach niemieckojęzycznych, ale i poza nimi. ISP nadal odwołuje się do tradycji emancypacyjnej edukacji seksualnej, sięgającej czasów Kentlera.

Koncepcja edukacji seksualnej Sielerta, opracowana w Federalnej Centrali Edukacji Zdrowotnej (BZgA), została włączona do Standardów edukacji seksualnej w Europie WHO za pośrednictwem BZgA.

To ich wytyczne i programy wyznaczają teraz kierunek seks edukatorom również w Polsce.

Nowy przedmiot, aktualnie sprzedawany polskim rodzicom jako skuteczna koncepcja ochrony ich dzieci, jest w rzeczywistości edukacyjnym przygotowaniem do przemocy seksualnej wobec najmłodszych – czyli bezbronnych. Dzieci są otwarte i ufne wobec dorosłych oraz ich pomysłów na zabawę. Są zafascynowane odgrywaniem ról i łatwo nimi manipulować. Ofiary nadużyć często dopiero po latach zdają sobie sprawę, że w dzieciństwie padły ofiarą wykorzystania seksualnego.

Tocząca się obecnie w Polsce dyskusja wokół Edukacji zdrowotnej wskazuje, że edukacja seksualna o tzw. charakterze emancypacyjnym jest mocno zakorzeniona w mainstreamowej polityce – ma silne lobby zarówno wśród decydentów, jak i „ekspertów”.

Dlatego tym ważniejsze jest dziś edukowanie polskich rodziców na temat zgniłych korzeni pseudoedukacji seksualnej, która w rzeczywistości ma sprawić, by dzieci stały się podatne na nadużycia. To w pierwszym rzędzie oni – rodzice i wychowawcy – są odpowiedzialni za ocalenie godności i integralności fizycznej powierzonych im dzieci.

Dopóki ministerialne pomysły nie weszły w fazę obowiązkowej realizacji, jest jeszcze szansa, aby powstrzymać falę instytucjonalnej deprawacji w polskiej szkole.

Jeżeli liczba rodziców wypisujących swoje dzieci z Edukacji zdrowotnej nie będzie przeważająca, w przyszłym roku przedmiot ten będzie w pełni obowiązkowy a protestujący rodzice karani.

Uzupełnienie:

Doradca minister Nowackiej, kierujący zespołem tworzącym podstawy programowe do nowego przedmiotu Edukacja zdrowotna, prof. Zbigniew Izdebski, jako pierwszy Polak został uhonorowany przez Niemieckie Towarzystwo Badań nad Seksualnością (Deutsche Gesellschaft für Sozialwissenschaftliche Sexualforschung, DGSS) prestiżowym Medalem Magnusa Hirschfelda – za szczególne zasługi w dziedzinie badań nad seksualnością człowieka i edukację seksualną. Z dumą informował o tym Warszawski Uniwersytet Medyczny. Tymczasem szefem tego towarzystwa był przez kilka lat nie kto inny jak Helmut Kentler – pedofil i zwyrodnialec.

Po raz pierwszy o jego skandalicznym berlińskim eksperymencie w 1993 r. informował feministyczny magazyn EMMA. Początkowo nie było żadnej reakcji w lewicowych, zielonych i postępowych kręgach edukacyjnych. Jeszcze w maju 1997 r. grupa Hanowerska HuK nominowała Kentlera – aktywnego pedofila – do Nagrody Magnusa Hirschfelda.

EMMA przesłała wtedy faksem swoje artykuły o machinacjach Kentlera jurorom, w konsekwencji czego wydarzenie odwołano w przededniu ceremonii wręczenia nagród.

Teraz to samo środowisko nagradza – przy zachwycie polskich mediów i naukowców – seksuologa znad Wisły, Izdebskiego, który zasłynął m.in. badaniem zależności pomiędzy wielkością przyrodzenia, jakością pożycia seksualnego a sympatiami politycznymi polskich mężczyzn.

Z kolei sam patron medalu – Magnus Hirschfeld, nazywany Einsteinem seksu – uchodzi za twórcę współczesnego ruchu emancypacji homoseksualistów i transwestytów. Był także autorem kompromitujących teorii eugenicznych związanych z ludzką seksualnością. Przez lata żył w związku z dwoma mężczyznami.

Źródło: KROPS – 11 września 2025 r.

Wspomóż obronę życia

BLIK_LOGO_RGB

 

We use cookies

Na naszej stronie internetowej używamy plików cookie. Niektóre z nich są niezbędne dla funkcjonowania strony, inne pomagają nam w ulepszaniu tej strony i doświadczeń użytkownika (Tracking Cookies). Możesz sam zdecydować, czy chcesz zezwolić na pliki cookie. Należy pamiętać, że w przypadku odrzucenia, nie wszystkie funkcje strony mogą być dostępne.